W kafejce zakupiłem włoskie cappuccino oraz zimną wodę, z rana bardzo dobrze mi zrobiła.
Odprężyliśmy się jeszcze ponad godzinę przed głównym wejściem na lotnisku, podziwiając górzystą okolicę. Następnie udaliśmy się do holu wypożyczalni aut, gdzie znajduję się kilkanaście firm wynajmujących samochody.
Rezerwacje samochodu zrobiłem jeszcze w Polsce, musiałem znaleść wypożyczalnie, która uznaje depozyt w gotówce, niestety nikt z nas nie posiadał karty kredytowej, aby użyć jej przy rezerwacji.
Auto wypożyczyliśmy w firmie Sardinya, proponuję zrobić rezerwację jak najszybciej, w ten sposób uda się zaoszczędzić, ponieważ coraz bliżej daty wynajęcia auta, cena wzrasta (przekonałem się sam, na własnej skórze). Ostatecznie zapłaciliśmy 336 Euro za wypożyczenia Fiata Pandy na 7 dni + 300 Euro kaucji.
Po wyjeździe z parkingu odrazu udaliśmy się do Euro Spinu (odpowiednik polskiej Biedronki) na nasze pierwsze śniadanie. Ta sieciówka okazała się najtańsza pośród wszystkich, które mogliśmy odwiedzić w dalszej podróży. Innym większym sklepem przy lotnisku jest Auchan.
Poniżej mapka naszego pierwszego dnia w trasie. Punkty zaznaczone to miejsca w których się zatrzymaliśmy.
Wyświetl większą mapę
Pierwszym punktem naszego postoju było Porto Cervo, kurort w najbardziej luksusowym rejonie (Costa Smeralda) Sardynii.
Po drodze zahaczyliśmy o Baja Sardinia, kolejny kurort wczasowiczów, z piękną plażą i błękitną wodą. Nie zatrzymywaliśmy się, ponieważ czas nas gonił.
Punktem godnym uwagi, które zaznaczyłem na mapce miało być Capa D'Orso. Nie mieliśmy przewodnika, i nie pamiętałem co tam może nas czekać, szukaliśmy w takim razie znaków prowadzących na plażę. Owszem istneje taka plaża, zlokalizowana przy polu campingowym o tej samej nazwie.
Okolica była na prawdę piękna, zieleń dookoła, miejsce do prawdziwego relaksu, jednak wydawało mi się, że to nie to miejsce, które miało powalać. Wyruszliśmy dalej, i dopiero później ukazał się granitowy niedźwiedź. To właśnie Capa D'Orso, miejsce gdzie na szczycie znajduję się skała przypominająca niedźwiedzia, jednak z każdej pesperktywy wygląda ona inaczej. Wejście na szczyt kosztuje 2 Euro, należy doliczyć również 2 Euro za parking. Na górę prowadzi prosta, niewymagająca trasa, z dołu miałem obawy, że nie dam rady :) Z góry roztacza się przepiękny widok na wyspę La Maddalenę, na którą można się dostać promem z miejscowości Palau. Widoki zapierały dech w piersiach, wiał miły wiaterek, nie odczuwało się bardzo upału.
Z tak pięknego miejsca ruszyliśmy dalej, do miejscowości Santa Teresa Gallura, to właśnie z tej miejscowości jest najbliżej do Korsyki (ok 20km). To co zobaczyliśmy na miejscu wprawiło nas w osłupienie. Piękny błękit morza, piaszczysta plaża, tego szukaliśmy od rana. Przy większości plaż znajdują się płatne parkingi, w zależności od miejsca należy zapłacić 1-2 Euro/h. W tym miejscu zostaliśmy na 2h i tak było nam mało.
Po plażowaniu każdy z nas zgłodniał, w mieście trwała sjesta, większość lokali pozamywane, ciężko było znaleść jakiś otwarty. Jednak trafiliśmy do włoskiej knajpy, ja wybrałem moje ulubione spaghetti Agio Olio, a moi znajomi pizzę. Za spaghetti zapłaciłem 9 euro razem z opłatą za nakrycie stołu (coperto 1Euro).
Najedzeni ruszyliśmy dalej, kolejnym punktem była miejscowość Costa Paradiso. Wybrzeże o długości 7 km obfitujące w czerwone skały. My trafiliśmy i zatrzymaliśmy się właśnie od strony skalistej, jednak na długości znajdują się licze zatoczki z piaszczystymi plażami.
W Costa Paradiso, z racji, że otaczały nas skały zrobiło się bardzo duszno i bezwietrznie. Byliśmy już bardzo zmęczeni. Ryszyliśmy dalej w stronę Castelsardo, którego na prawdę byłem ciekawy. Na miejscu zrobiliśmy tylko zdjęcie, nie było czasu aby przemierzać uliczki miasteczka.
Tego dnia był plan dojechać do Porto Torres, to właśnie tam udało mi się znaleść nocleg za pośrednictwem CouchSurfingu. Miejsce nazywało się CSOA PANGEA, po przetłumaczeniu oznaczało Stowarzyszenie Pomocy Społecznej. Byliśmy ciekawi tego miejsca, z opini innych mieli być to przyjaźni ludzie i bardzo pomocni. Zaoferowali, że znajdzie się dla nas miejsce na namiot lub spanie bezpośrednio pod chmurką.
Dojechaliśmy wieczorem na miejsce, przy wejściu zaczepiła nas nawet miła dziewczyna, pytając czy właśnie tutaj idziemy. Zaprowadziła nas prawdopodobnie do głównej osoby zajmującej się tym miejscem. Przywitalismy się, oprowadził nas po przejętym przez nich starym budynku, w którym znajdowała się duża scena ze sprzętem muzycznym a także poznał nas z częścią osób. Kiedy dowiedział się, że nie mamy namiotu, zorganizował nam miejsca na materacach, które nie wyglądały dość ciekawie i nas odstraszały. W budynku było bardzo duszno, toalety nieciekawe, ludzie na pierwszy rzut oka wydawali się faktycznie mili, lecz niektórzy pod lekkim wpływem %. Stwierdziliśmy, że ciężko będzie się z nimi dogadać, warunki nam nie odpowiadały, zrobiliśmy dość brzydko, ponieważ "wyszlismy po angielsku" informując, że idziemy po bagaże. Nastał problem-nie mamy gdzie spać. Spanie na plaży nie wchodziło w grę, ponieważ nie mieliśmy żadnego odpowiedniego miejsca. Postanowliśmy dojechać do Stintino, miejsca, które mielismy zobaczyć drugiego dnia. Po drodzę zabłądziliśmy, przejechaliśmy znak prowadzący na nazwany wg. nas "cypelek". Na miejsce dotarliśmy ok. 22. Jedyna opcja jaka nam pozostała to zatrzymać się na parkingu, obok kilku kamperów i wyspać się w naszym aucie :)
Urzekające widoki. Szkoda, że nie można zabawić na dłużej w takich pięknych miejscach, pomieszkać wszędzie do czasu, aż się nasycimy okolicą i dalej w drogę:)
OdpowiedzUsuńDokładnie :) Żal było opuszczać niektóre miejsca.
UsuńOooo! Fiat Panda! Sentyment mam :) W Portugalii wypożyczyliśmy i zjechaliśmy prawie cały kraj (jedną rozwalając, taaa...:) ) Piękne widoki!
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienie ciepła;)
OdpowiedzUsuńach te widoki ;)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia! Sardynia wciąż przede mną i patrząc na takie widoki chcę tam polecieć już jutro :))
OdpowiedzUsuń